W pogoni za piłką...
Dzieje LZS
Przyjechaliśmy do Bieniowa ostatniego marca 1946 r. Po zagospodarowaniu
mieliśmy trochę czasu i koniecznie chcieliśmy grać w piłkę, ale nie
mieliśmy czym. W końcu po wielu poszukiwaniach znalazła się piłka ale
bez dętki. Ktoś wpadł na pomysł, żeby wsadzić dętkę od roweru. Zaczęły
się poszukiwania. Niemcy przed Ruskimi i przed nami porozbierali rowery,
tak że każda część była osobno i nie sposób było znaleźć opony czy
dętki. Ostatecznie udało się, znalazły się 2 dętki u p. Ostrowskiego.
Nie było pieniędzy, ale kwitł handel wymienny, zdobyliśmy te dętki za
"kwaśne mliko". Narzędzia były przygotowane. Obserwowaliśmy tego Ruskiego, jakim tempem idzie i ile czasu zajmuje mu przejście od szosy do owczarni. Pamiętam, jak sam podnosiłem głowę do góry, chciałem wiedzieć co i jak. Oni byli na pierwszej linii, ja z innymi na drugiej. Jak żołnierz doszedł do szosy, pooglądał się i wrócił w kierunku Grabika - owczarni. Starsi podczołgali się do armaty, przewrócili ją na bok, tak żeby nie było widać, ściągnęli oponę i wyciągnęli tę gąbkę, złożyli byle jak i wycofali się z powrotem. Poczekali, jak żołnierz przeszedł, zrobili tak samo z drugą armatą. Sztuka ta udała się z lekkimi armatami, ale większe armaty "100" czy "120" miały większy "balon", jednak takiej "setki" nie udało się przewrócić.
Po
powrocie do domu podzieliśmy się zdobyczą. Starsi wycieli dla nas gąbkę
na 2 piłki, a resztę zabrali sobie do opon rowerowych.
Graliśmy
mecze towarzyskie z Biedrzychowicami, Lubanicami, Drożkowem, tak między
sobą. Zapraszali nas, ale ze swoją piłką, „bo wy macie dobrą piłkę”. Ten
Klemens tak zrobił, że się dobrze odbijała, nikt nie pomyślał, że tam
dętki nie ma.
Brakowało
nam pieniędzy na piłkę. Zawsze, kiedy przechodziliśmy koło sklepu,
oglądaliśmy tę piłkę. Każdy ręce zacierał, piękna była.
Załadowaliśmy te gęsi i wieziemy przez miasto do Kunic. Już za torami,
zaczęliśmy biec, żeby zdążyć na pociąg powrotny, później trzeba było na
pieszo iść. Ta pani zaczęła biec i krzyczeć za nami, bo myślała, że my
chcemy ukraść te gęsi. Wytłumaczyliśmy jej, że chcemy zdążyć na ostatni
pociąg. Zawieźliśmy te gęsi na miejsce. Gospodyni co tam mieszkała,
poczęstowała nas chlebem ze smalcem i czarną zbożową kawą. Pojedliśmy i
idziemy z powrotem do domu. Już powoli, bo wiedzieliśmy, że już nie
zdążymy. Mieliśmy już pieniądze. Kupiliśmy wymarzoną piłkę, cieszyliśmy się, każdy ją macał i oglądał, nie było takiej na okolice. W 1948 r. zarejestrowaliśmy drużynę w Gminie Złota Struga, w dzisiejszej Kadłubii. Tam się wtedy rejestrowało drużyny. Założycielami byli: Tadeusz Chromicz, Ludwik Chromicz, Stanisław Biskowski. Kapitanem drużyny był Tadeusz Chromicz. Graliśmy z sąsiednimi miejscowościami. Najdalej wyjeżdżaliśmy do Kunic i do Sieniawy. Jeździliśmy rowerami, ale nie takimi jak teraz. Były to jakieś graty, zamiast opon owijano obręcze szlaufem i jakoś się jeździło. Za to była solidarność, jakby komuś łańcuch pękł albo coś, to mieliśmy sznurki, jeden drugiego musiał holować. Mieliśmy jakąś tam torbę z narzędziami, pompkę, klej, nożyce i klucze różnego rodzaju.
1949 r.
Bardzo nam kibicowała Kasia Roszak, żona kierownika PGR.
Jeżeli
chodzi o boiska, to pierwsze było poniemieckie, jakieś 500 m od końca
Bieniowa Dolnego i po prawej. Graliśmy tam kilka razy, ale to było za
daleko. Na mecze przychodziło bardzo dużo ludzi, nie tak jak teraz. Ludzie nie mieli co robić, to tłumnie przychodzili na mecze. Droga była pełna kibiców, przychodziły kobiety, dzieci, starsi i młodzi. Jak wyglądał nasz atak?
Józek
Jasiński na lewej, Tadek Chromicz na środku a Klemens Domaradzki na
prawej. Józek bardzo dobrze centrował prawe rzuty rożne. Na 10 strzałów
z rogu 2-3 wpadały bezpośrednio do bramki. Jak graliśmy na boisku to z jednej i z drugiej strony chłopcy podawali nam piłkę. Nikt im nic nie mówił, zadowoleni byli, że mogli kopnął sobie piłkę.
Stroje
były byle jakie, między sobą graliśmy jedni w koszulach a drudzy bez
koszul i oczywiście na boso. Na początku taka zasada była, że 3 kornery
to „jedenastka”. Co robiliśmy zimową porą?
Zimową
porą graliśmy w ping-ponga. Natomiast jak nie było piłki to każdy miał "zośkę" w kieszeni. Zośka to włóczka obciążona ołowiem, robiło się 2 dziury, obwiązywało się drutem. Robiło się kilka kapek i strzelało drugiemu. Ten, kto dobrze w piłkę grał to i "zośkę" dobrze grał.
W 1952 r.
nasz rocznik odszedł do wojska. Poszedłem Ja, Tadek Chromicz i Klemens.
Ze wspomnień Stanisława Domaradzkiego
Pan Stanisław Domaradzki zmarł 16.10.2020 r. w wieku
88 lat. Był niezrównanym gawędziarzem, skarbnicą wiedzy o Bieniowie, ale
także o Kresach.
Warto przeczytać wspomnienia Pana Stanisława i o Nim
samym: Zdjęcia z archiwum Pana Stanisława.
|
Galeria
Drużyny
Fotogaleria i archiwum
Strona główna Historia Galeria zdjęć O Bieniowie Wydarzenia Napisz do nas